Ta strona używa plików cookies. Polityka Prywatności    OK

Przebodźcowanie

Jestem chłonny wiedzy i poszerzania swoich horyzontów. Od ponad 12 lat rozwijam swoje umiejętności zawodowe i interpersonalne, a od paru lat staram się zagłębiać w tematy związane z wewnętrznym „ja”, duchowością i sensem istnienia. Przy czym raczej chodzi mi tu o filozofię stoików, empiryków i buddystów, aniżeli religię i poszukiwanie „siły wyższej”. Chyba że tą siłą wyższą jest fizyka — to i owszem, również mocno staram się zgłębiać temat (na amatorskim poziomie) 🙂

Niestety zaobserwowałem, że z każdym kolejnym rokiem mój popyt na nową wiedzę i informacje przewyższa znacząco podaż — przede wszystkim czasową — i ogólnie rozumianą „przyswajalność mózgu”. Coraz więcej chcę wiedzieć, umieć, poznać, zobaczyć, przeczytać, ale równocześnie coraz mniej mam czasu, możliwości i (niestety) chęci na niektóre z tych aktywności (kwestia życiowych priorytetów).

Newslettery i wiedza branżowa

Na swoim podstawowym koncie mailowym jestem zapisany do ok. 50-60 newsletterów (sam nie wiem, ile dokładnie ich jest). Na koncie „spamowym”, to zapewne kolejne 50-100. Mimo to punktem odniesienia dla mnie jest mój podstawowy email i tam staram się gromadzić te treści, które postanowiłem regularnie czytać (na koncie spamowym zazwyczaj rejestruję się tam, gdzie po prostu konieczne jest podanie maila w celu pobrania jakiegoś materiału, ale nie jestem zainteresowany niczym ponadto).

Jeszcze w 2019 roku tych regularnych newsletterów było z 10-15 mniej i jakoś udawało mi się je ogarniać. Jednak początek 2020 przyniósł ze sobą ogrom różnego rodzaju obowiązków i odkładania czytania newsletterów „na później”. W związku z tym obecnie już nie nadążam z zapoznawaniem się z ich treścią i czytam je jedynie wybiórczo (czego w wielu przypadkach mocno żałuję, bo wiem, że omija mnie mnóstwo wartościowych informacji i wiedzy). Jednak patrząc obiektywnie — wszystko co tam jest, wydaje mi się wartościowe, bo w przeciwnym razie bym się nie zapisał na dany newsletter. Z drugiej strony natomiast zmuszony jestem ograniczać maile do tych, które faktycznie mnie zainteresują tematem i wiem (na podstawie wcześniejszych doświadczeń), że przeczytanie nie zajmie mi więcej niż 1-2 minuty.

To smutne.

Ilość informacji, które chciałbym przyswoić, poznać, zdobyć, ugruntować jest znacznie wyższa niż moje możliwości czasowe. A to wynika jedynie z mojego planowania dnia, tygodnia, miesiąca, kwartału, roku. Owszem, wiele wiadomości zostawiam sobie do przeczytania na później, bo wiem, że są tego warte. Tylko jeśli to „na później” nastąpi np. po 3-6-9 miesiącach, to większość tych informacji będzie już dawno nieaktualna, albo wręcz zupełnie niezgodna z obecnym stanem rzeczy.

Życie.

Zauważyłem również, że podobny problem miałem (bo obecnie staram się mocno ucinać te zapędy w mojej głowie) ze znajomością różnych dobrych technik, metodyk, bibliotek i standardów pracy w IT. Swego czasu poznałem dość szczegółowo te elementy, które potrzebowałem do codziennej pracy (albo tak mi się wydawało, że potrzebuję), jak np. PRINCE2 Foundation & Practitioner, AgilePM, ITIL v3, Scrum Product Owner, Scrum Master, modelowanie w BPMN, UML, ArchiMate. Tylko co z tego, skoro większość tej wiedzy tak naprawdę nie została wykorzystana w praktyce, bo „każda firma robi to po swojemu” i „nie ma świata idealnego, w którym te podejścia/metodyki są stosowane 1 do 1 z wytycznymi”.

Posiadanie wiedzy to jedno, ale jej stosowanie to drugie. Dziś już wiem, że nie ma sensu robienia kursów i certyfikatów na zaś, byle tylko mieć papier poświadczający znajomość czegokolwiek (z wyjątkiem sytuacji, w której jest to konieczne na potrzeby postępowania ofertowego). Po prostu moja wiedza i doświadczenie po ponad 12 latach w branży IT powinny świadczyć same za siebie. A to czy mam aktualne certyfikaty i szkolenia z X ma drugorzędne znaczenie (nie twierdzę, że zerowe, bynajmniej!). Po prostu nie mam czasu przyswoić tej wiedzy, którą bym chciał posiadać na odpowiednim poziomie (poświadczonym certyfikatem). Jest tego obecnie zbyt dużo. Done is better than perfect.

Samorozwój i edukacja

Jestem ogromnym fanem książek. Dobrych książek. Ok, może nie jakichś wielkich dzieł, ale po pierwsze uwielbiam czytać, a po drugie uwielbiam chłonąć wiedzę z tego źródła. Przy czym mam jeden zasadniczy problem z książkami — nie potrafię czytać jednej książki jednocześnie. Zazwyczaj czytam kilka książek równolegle, przeważnie od dwóch do czterech (zależy od tematyki i tego, na ile się one pokrywają z pozostałymi tytułami). Dodatkowo uwielbiam książki drukowane, więc kupuję ich zdecydowanie za dużo w stosunku do moich mocy przerobowych (w 2019 roku wydałem niespełna 1500 złotych na książki, co daje kwotę ok. 120 złotych miesięcznie). Jednak nic na to nie poradzę, po prostu lubię posiadać książki, które chcę przeczytać, nawet jeśli perspektywa sięgnięcia po nie wynosi 4-6 miesięcy (a zdarza się nawet i 12-24-36 miesięcy).

Analogiczna sytuacja (również w odniesieniu do poprzedniego akapitu) odnosi się do różnego rodzaju kursów internetowych rozwijających umiejętności w danym obszarze. Przez ostatni rok kupiłem ich ok. 6-7 (głównie związanych z programowaniem, budową biznesu, marketingiem, sprzedażą oraz treningiem siłowym) i największy problem polega na tym, że zaczynają mi się nawarstwiać i nie mam kiedy ich realizować. Staram się je realizować, ale wychodzi to z różnym skutkiem (niektóre leżą od paru miesięcy i czekają na kontynuację).

Projekty i praca zawodowa

Podobnie — w kwestii przebodźcowania — wygląda u mnie kwestia pracy. Dla wielu jest to nie do pomyślenia, ale nudzą mnie projekty trwające zbyt długo (tak, chodzi o to, że — z grubsza mówiąc — nudzi mnie praca, za którą ktoś mi płaci niemałe pieniądze), realizowane w niezbyt nowoczesnych technologiach lub zarządzane w archaiczny sposób (bo na przykład klient sobie tego życzy — wiele przykładów z korpo). W związku z tym często szukam czegoś nowego, inspirującego, dającego powiew świeżości i sens realizacji. Wiem, że brzmi to dość górnolotnie i (niekiedy) utopijnie, ale póki mogę, to wybrzydzam i robię takie projekty, które sprawiają mi przyjemność i pozwalają się rozwijać (od tych złych uciekam możliwie szybko).

To niestety ma swoje konsekwencje w częstych zmianach projektów lub pracodawców, którzy nie potrafią w pełni wykorzystać możliwości zespołów, które zatrudniają.

Chwilowe zajawki i pójście w Skrajności

Miałem w życiu takie epizody, w których nie do końca czułem to, co robię zawodowo (patrz poprzedni punkt), ale wydawało mi się, że moja aktualna zajawka rozwiąże wszystkie problemy. Takim etapem był na przykład moment, w którym mocno wkręciłem się w treningi CrossFitu i postanowiłem poświęcić temu część swojego życia. Prowadziłem bloga na ten temat (nie szukajcie, już nie istnieje), trenowałem 5-6 razy w tygodniu i szukałem możliwości zarobkowych w tym obszarze (w końcu nie ma nic lepszego niż zarabianie na tym, co robi się na co dzień, co się uwielbia i poświęca temu cały czas, czyż nie?). Otóż niekoniecznie zawsze tak to wygląda. Zrobiłem kurs CrossFit Level 1 oraz CrossFit Weightlifting Level 1, które łącznie kosztowały mnie kilka tysięcy złotych, aby potem przez ok. 2 miesiące pracować jako trener w klubie CrossFit. Po tych dwóch miesiącach uznałem, że łączenie standardowych obowiązków zawodowych z przyjemnością w postaci prowadzenia treningów (bo umówmy się — to była przyjemność, a nie zarobki mające realny wpływ na moją sytuację finansową, gdy pracuję od samego początku w IT), nie jest czymś, co chciałbym robić w życiu. Z racji na pracę treningi prowadziłem od 6 rano, więc musiałem wstawać „chamskim świtem” (ok. 4:40-5:00). Poza tym w dni nietreningowe musiałem rozpisać plan rozgrzewki i treningu dla klubowiczów na kolejny ranek, co również wymagało czasu (jeśli podchodzi się do tego z głową i rozsądnie planuje rozwój umiejętności grupy). Dla mnie to było zdecydowanie za dużo i brakowało mi czasu na życie — takie zwykłe, standardowe życie i obowiązki z niego wynikające. Z pewnością jest wiele osób, które potrafią to pogodzić, ale — jak już wspomniałem — dla mnie nie było to istotne źródło zarobku, a jedynie zajawka wywodząca się ze skrajnej fazy na CrossFit. Wytrwałem w tym modelu przez 2 miesiące i rzuciłem pracę trenerską, wracając na full-time, wyspany do pracy w „upragnionym” IT.

Zresztą podobne sytuacje miałem również z niektórymi projektami, w które angażowałem się mocno, ale nie przynosiły one większych korzyści i były z góry skazane na porażkę. Przykładem była moja pierwsza poważna firma (w formie spółki z o.o.) w wieku 26 lat. Oferowaliśmy konsulting, ale tak szczerze: jaki konsulting można oferować mając 26 lat? 😀 (ok, zapewne znajdzie się parę przykładów młodych przedsiębiorców z sukcesami na koncie w tym wieku, ale to nie jest zasada, a wręcz wyjątek od niej).

Po prostu zbyt często coś, co mnie mocno kręciło, próbowałem przekłuć w działalność zarobkową, mimo tego, że byłem jedynie specjalistą-wyrobnikiem w swoim fachu, a nie managerem, który wie jak taki biznes ogarnąć i rozwinąć.

Mimo wszystko dziękuję sobie za ten czas, bo pozwolił mi on lepiej rozeznać się w kwestiach „co, z czym, po co, dlaczego i dla kogo”. To są nieocenione lekcje życia.

Konkluzja

Zasadniczo mam wrażenie, że im dalej podążam w las, tym więcej drzew mnie otacza. I to jest z jednej strony naturalne, ale z drugiej z każdym kolejnym rokiem powinienem obierać coraz to lepszą ścieżkę. I tak chyba jest (przynajmniej w kwestiach zawodowych i rodzinnych).

Nie mniej jednak wydaje mi się, że żyjemy w czasach, w których przebodźcowanie staje się realnym problemem. Chcemy wiedzieć cokolwiek, wiedzieć więcej, lepiej, mieć na podorędziu pełny zestaw narzędzi do dyskusji niemalże na każdy temat. Chcemy być ekspertami we wszystkim, z czym mamy styczność. Być pożądanymi pracownikami, kompanami, wspólnikami, przedsiębiorcami, partnerami. Stanowić wzór, brać udział w różnych wydarzeniach, udzielać wywiadów i znać się na wszystkim, co istotne.

Jednak to, co istotne nie przychodzi ot tak i nie można być ekspertem od wszystkiego. Niestety.

Żyjemy w czasach, w których mamy dostęp do całego ogromu wiedzy za darmo lub za stosunkowo nieduże kwoty i warto korzystać z tych możliwości. Jednak warto również pamiętać o kierunku, który sobie obieramy, o tym, co jest dla nas ważne i o tym, co warto (a co nie warto) wiedzieć. Bo przebodźcować się informacjami w XXI wieku to nie sztuka — każdy to potrafi bez większego wysiłku. Sedno tkwi w tym, aby te informacje były przydatne, wartościowe i abyśmy faktycznie chcieli je chłonąć (a nie zapisywać się do pierdyliona newsletterów i tysiąca darmowych kursów, tylko dlatego, że „są”).

Stop starting. Start finishing.

Ale również warto ufać swojej intuicji i robić to, co się uważa za naprawdę wartościowe.

Dla siebie.

o autorze

Michał

Ex-współzałożyciel w HearMe sp. z o.o. oraz Emplomind Ltd.
Przedsiębiorca, manager, mentor biznesowy, entuzjasta technologii. Interesuje się uruchamianiem, prowadzeniem i skalowaniem firm, zarządzaniem oraz technologiami IT. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec, pasjonat czytania książek, biohackingu, biegania, jazdy na gravelu, gry w golfa oraz podnoszenia ciężarów. ESTJ-A.

dodaj komentarz

Archiwum

Polecane wpisy